Oj daleko nam do Duńczyków; mają oni od nas ponad dwa razy większe mieszkania. Czy odrobimy ten dystans? Tak, ale nieprędko – najwcześniej za jakieś 20-30 lat.
Można powiedzieć: łatwo już było. W lipcu w życie weszła aktualizacja rekomendacji S dotyczącej kredytów hipotecznych i nie ma co kryć – nasza zdolność kredytowa raczej zmaleje.
O tym, że pomiędzy bajki można włożyć deklaracje, że „stanieją”, wiemy od dawna. O tym, że mieszkania będą nadal drożeć, też wiemy od dawna. Ale żeby drożały aż tak?
Dopiero co pisaliśmy o tym, dlaczego wielka płyta znów jest modna. Jakby na potwierdzenie tych słów, duży raport PKO BP sygnalizuje wprost: w ciągu ostatnich 5 lat to właśnie mieszkania w wielkiej płycie zdrożały najbardziej.
Do niedawna można było jeszcze się zastanawiać. Dziś nie ma już wątpliwości: obecny ruch w nieruchomościach to prawdziwy boom. Tylko w maju tego roku rozpoczęto o 92 proc. więcej budów mieszkań, niż w maju rok wcześniej.
Jest im aż tak cudownie, że jeden z nich umarza część kredytu, aby zmniejszyć liczbę swoich klientów. I to umarza całkiem niemało: do 10% wartości, co w przypadku hipotek może przełożyć się na dziesiątki tysięcy złotych różnicy
Chyba mało kto się tego spodziewał. Koronawirus, pandemia, przewidywania kryzysu. A tymczasem Polacy na potęgę wnioskują o kredyty na nieruchomości. „Na potęgę”, czyli najwięcej od 2011 roku.
To dopiero był rok… i wcale nie piszemy tego z entuzjazmem. Podlizna 2020 upłynęła pod znakiem epidemii, która – mniej lub bardziej – wszystkim dała popalić. A jak odbiła się ona na rynku nieruchomości? Tutaj, co dla niektórych może być zaskoczeniem, odpowiedź brzmi: wcale. I jest to mocną podpowiedzią tego, co obecnie może dziać się z cenami mieszkań.
Jeśli planujesz zaciągnąć duży kredyt, musisz mieć krystaliczna przeszłość. I wcale nie chodzi, tu o Twoje występki – a o terminową spłatę zobowiązań. Jeśli w przeszłości nie płaciłeś rat, z pewnością Twoje nazwisko będzie figurowało na liście dłużników! Co możesz wtedy zrobić? Czy to zamyka drogę do przyznania kredytu?
Trochę zapachniało serialem „Alternatywy 4”, ale to pewnie dlatego, że w roli głównej znów występuje warszawski Ursynów. Temat awantury brzmi dość PRL-owo, choć niekoniecznie taki jest. Poszło o parking. A w zasadzie o brak parkingu. A jeszcze dokładniej: o to, że parkingu nie ma i nie będzie, bo nie jest planowany…